Tak jak zapowiadałem, wybrałem się wczoraj z moimi
współlokatorami, Tiną i Jonim, do Parku Narodowego Dajti. Obejmuje on
otaczające Tiranę pasmo górskie, którego szczyty mają ponad 1600 m wysokości.
Na górę Dajti wjeżdża się kolejką linową. Przy wejściu
tablica dumnie głosi, że trasa ma 4 kilometry, a wjazd zajmuje 15 min, przy prędkości
5 m/s. Tymczasem kolejka stoi. Z powodu przegrzania silników czekamy pół
godziny. Nikomu się nie śpieszy, wszyscy cierpliwie czekają. Cóż, w tym wypadku
muszę przyznać rację – lepiej poczekać niż spaść.
|
Widok na pokrytą smogiem Tiranę |
W końcu jakieś poruszenie. Obsługa leniwie otwiera bramkę,
jedziemy! Wsiadamy do szczelnie zamkniętego wagonika, zdecydowanie
przeznaczonego do innego klimatu. Na zewnątrz widać znane z alpejskich kurortów
uchwyty na sprzęt narciarski.
Malowniczą, nieraz bardzo stromą trasą dojeżdżamy na
wysokość 1230 m. Siadamy w kawiarni (jakżeby inaczej). Orzeźwiające frappe i
widok z tarasu kawiarni wynagradzają trud podróży. Joni tłumaczy mi trasę. Przejście
czerwonego szlaku powinno mi zająć nie dłużej niż 1,5 godziny. Szczyt jest
niedostępny, gdyż zajmuje go wojsko.
|
Joni i Tina. Moi współlokatorzy i niezastąpieni przewodnicy |
Na wędrówkę ruszam sam, Tina wciąż ma nogę w gipsie po
niefortunnym wypadku podczas wspinaczki. Poczekają tu na mnie popijając trzecią
kawę dzisiejszego dnia.
Przy wejściu na szlak straszy opuszczony hotel, zbudowany
dla partyjnych dygnitarzy w czasach komunizmu. Krótkie ostre podejście i jestem
na szlaku wiodącym wzdłuż zbocza góry. Samotnie przemierzam gęsty las bukowy. Co
jakiś czas prześwituje widok na spowite smogiem miasto. Po godzinie wędrówki
jestem po drugiej stronie góry. Nie widać już miasta, za to malowniczą dolinę i
rozciągające się w dole jezioro. Tafla w kolorze błękitu odbija rażące
płomienie słońca. Po lewej stronie unosi się snop dymu. Las płonie, a
ugaszenie pożaru w tym miejscu wydaje się niemożliwe.
|
Opuszczony hotel przy wejściu na szlak. W czasach komunistycznych ten teren był dostępny tylko dla partyjnych dygnitarzy |
|
Tunel na trasie |
|
Teren wojskowy |
|
Gęsty, niekończący się las bukowy daje skuteczne schronienie przed słońcem |
Idę dalej, aż dochodzę do kilkudziesięciometrowego dużego
betonowego tunelu, pełnego pajęczyn i szczurów. Kilkaset metrów dalej, widząc,
że minęły blisko dwie godziny, a ja wciąż oddalam się od punktu startu
zawracam. Nie mam już wody, a słońce daje się we znaki. Nie
ma co, dokończę trasę innym razem.
|
Widok na dolinę. Po lewej unoszący się nad lasem dym |
|
Jezioro po drugiej stronie góry |
Wracam i zastaję Tinę i Joniego na strzelnicy. Za dwieście
leków (6 zł) można postrzelać z wiatrówki do stojących nieopodal puszek i
balonów. Chwila zabawy i jedziemy na obiad do pobliskiej restauracji. Zawozi
nas do niej stojąca nieopodal… limuzyna. Stary srebrny mercedes.
|
Strzelamy |
|
Limuzyna i kierowca z restauracji |
|
Na początek przystawki |
Kilka lokalnych przysmaków i widok na budzące się do życia
miasto. Przy jedzeniu intensywna nauka języka albańskiego, o którym słów kilka
innym razem. Wracamy wieczorem. To był miły dzień.
Komentarze
Prześlij komentarz