Wlora, Himara, Qeparo, Saranda, Dijokastra, Szkodra – to
tylko niektóre miejsca, które odwiedziłem w ciągu kilku ostatnich, bardzo
intensywnych dni. Zacząłem też pracę w organizacji „Today for the Future”, gdyż
w końcu nie jestem tu na wakacjach, jak do tej pory mogło się wydawać, a także
miałem okazję poznać sławną albańską piosenkarkę. Prawdziwy albański rollercoaster. Ale po kolei…
***
Zaczęło się od morza. Moi niezastąpieni współlokatorzy i
przewodnicy, Tina i Joni, zaproponowali mi weekendowy wyjazd na południowe
wybrzeże. Wizja spędzenia paru dni z dala od dusznego i zatłoczonego miasta wydała mi się bardzo kusząca.
Wlora - miasto, w którym Adriatyk i Morze Jońskie spotykają się. |
Jak już pisałem w Albanii czas jest względny, nikomu się
nigdzie nie śpieszy, a punktualność nie jest w cenie. Zamiast w piątek ruszamy
w niedzielę. Droga na południe ciągnie się wzdłuż wybrzeża. Wąska i kręta. Z
jednej strony wysokie góry, z drugiej przepaść i widoczne w dole morze. Samochody
pędzą, wyprzedzają się, jezdnia pełna jest śladów po niespodziewanym hamowaniu.
Co jakiś czas przy drodze widać krzyże i palące się przy nich znicze, ku
pamięci tych, którzy za zbyt szybką jazdę zapłacili najwyższą cenę. Jednak ani
one, ani niskie barierki, a tym bardziej liczne znaki ostrzegawcze nie
przekonują niecierpliwych kierowców. To jak w końcu jest z tym czasem? Sam już
nie wiem.
Kręte i wąskie drogi ciągną się u podnóża stromych gór |
Dojeżdżamy do Wlory, będącej bramą do południowego wybrzeża
Albanii. Miasto położone nad Zatoką Wlorską, gdzie przebiega umowna granica
między Morzem Adriatyckim i Jońskim jest tętniącym życiem kurortem pełnym
hoteli i restauracji. Przez kolejne 150 km, aż do Sarandy, kurortu położonego
na wysokości greckiej wyspy Korfu, rozciąga się Riwiera Albańska. Na noc
zatrzymujemy się w malutkiej wiosce Qeparo. Wystarczy zjechać kilkaset metrów z
malowniczej szosy, aby znaleźć się w miejscu, gdzie czas stoi w miejscu. Słońce
powoli zachodzi, chmury leniwie przesuwają się ponad otaczającymi wioskę
górami. W dolinie rozciąga się olbrzymi gaj oliwny. Qeparo jest słynne na całą
Albanię z powodu wytwarzanej tu oliwy. Między drzewami ganiają się osły, gdzieś
w oddali szczekają psy, a drogą biegną stada zaganianych do zagrody kóz i krów. Gdyby nie zaparkowany przy drodze luksusowy mercedes pomyślałbym, że cofnąłem się kilka wieków wstecz.
Wieś Qeparo o poranku. Nieliczne domy otoczone są porastającym całą dolinę gajem oliwnym |
Następne dwa dni spędzam na odkrywaniu uroków pobliskich
plaż, kosztowaniu lokalnych przysmaków i długich dyskusjach. Z Jonim na temat
futbolu, z Tiną o niewykorzystanym turystycznym potencjale albańskiego wybrzeża,
w co, mimo moich usilnych starań, nie za bardzo mi wierzy. Tłumaczy mi, że w Albanii nikt nie zaryzykuje takiej inwestycji. Po czasach komunizmu ogromnym problemem jest ustalenie kto jest właścicielem danej ziemi. Prywatna inwestycja może szybko skończyć się katastrofą, jeśli nagle pojawi się prawowity właściciel, często z kupionym od skorumpowanych urzędników prawem własności.
Dotrzeć na plażę to nie lada wyzwanie... |
Po dwóch dniach muszę wracać, w środę mam się zameldować w
biurze i wreszcie zacząć pracę. Wakacje są przyjemne, ale przecież nie po to tu
jestem. Do Tirany wracam z Sarandy. Pokonanie 280 km dzielących obie miasta
zajmuje mi ponad 8 godzin, z przesiadką w położonej w centrum kraju Gijokastrze.
Rozpadające się minibusy zatrzymują się co chwila, aby zabrać czekających przy
drodze pasażerów, a potem kierowcy pędzą, aby nadrobić stracone na postojach
minuty. Albańskie poczucie czasu nie przestaje mnie zadziwiać.
Ale w końcu się udało |
Wieczorem jadę na lotnisku, przyleciała Levke, moja
tandem-partnerka z GLEN-u. Jutro czeka nas pierwszy dzień pracy.
***
Na wejściu wita nas grupa roześmianych dziewczyn, ćwiczących
pokaz Dardhare, tradycyjnego tańca, pochodzącego z wioski Dardhë w rejonie
Korczy na południu kraju. Z sąsiednich pokoi wyłaniają się kolejne twarze, aż w
końcu zbiera się cała grupa. To wolontariusze, którzy szykują się na wyjazd na obóz
do Austrii. Młodzież w wieku 15-19 lat. Większość mówi łamanym angielskim.
Przez resztę dnia pracujemy razem nad występem, podczas którego
będą mieli okazję opowiedzieć o swoim kraju młodzieży z innych państww. Wesoła
i gwarna atmosfera wypełnia całe biuro. Wszyscy się przekrzykują, nikt nikogo
nie słucha. Albański żywioł w pełni.
W końcu pojawia się Fabiola. Rudowłosa szefowa organizacji zwana
Lolą próbuje zapanować nad szalejącą młodzieżą. Z trudem udaje jej się zdobyć
chwilę uwagi. Podsumowujemy dotychczasowe przygotowania, po czym chłopcy robią
próbę Burrash Labe, tradycyjnego męskiego tańca wyrażającego odwagę i dumę. Jeden
z nich wybija rytm na bębnie wykonanym ze skóry koźlęta. Pozostali łapią się za
ręce i zaczynają wirować w rytm muzyki. Na występ założą tradycyjne stroje.
Wieczorem razem z Lolą i Manjolą, prawą
ręką szefowej, jedziemy do Szkodry. To największe miasto na północy Albanii,
położone nad rzeką Buną i Jeziorem Szkoderskim, którego większość znajduje się
w pobliskiej Czarnogórze. Pędzimy na festiwal muzyczny organizowany przez Pandi
Laco, czyli męża Loli, który pracuje dla albańskiej telewizji.
***
Terenowy samochód sunie po dziurawej i zakorkowanej drodze.
Na horyzoncie widać niekończące się pasmo gór. Przed nimi raz po raz wyrastają,
jak grzyby po deszczu, rozrzucone po całej dolinie domy. Większość z nich w
stanie surowym. Albańczycy budują domy dla całej rodziny, piętro dla każdego
pokolenia, ale zazwyczaj nie mają pieniędzy na ich wykończenie. Dlatego
najczęściej wszyscy mieszkają na parterze, a z czasem dobudowują kolejne piętra.
Często ktoś z rodziny pracuje za granicą, do kraju przyjeżdża co jakiś czas,
aby za zarobione pieniądze można było rozbudować dom. I tak w kółko. W efekcie
z oddali Albania wygląda jak wielki plac budowy.
Żelbetonowe pręty na dachu oznaczają, że dom czeka na dalszą rozbudowę |
Jedzie z nami Rosela Gjylbegu, słynna albańska piosenkarka,
a jednocześnie szefowa protokołu albańskiego parlamentu (co za nietypowe połączenie!). W
samochodzie rozbrzmiewa żywiołowa rozmowa, Lola, Manjola i Rosela dyskutują o
czymś namiętnie. Nieliczne chwile ciszy wykorzystuję, aby zasypać Roselę
pytaniami na temat realiów albańskiej polityki.
Rosela tuż przed swoim występem |
Sam koncert okazał się festiwalem albańskiej muzyki
popularnej. Tłumy mieszkańców i turystów bawią się pod sceną, na której
występuje na zmianę kilkunastu artystów. Spędzam go głównie za scenę na
rozmowach z burmistrzem, artystami i ekipą telewizyjną. Dziesiątki anegdot i
historii, które muszę spisać w wolnej chwili.
Backstage, ekipa telewizyjna, w drzwiach Pandi Laco |
Do Tirany wracamy późno w nocy. Droga powrotna mija w
kompletnej ciszy. Okazuje się, że Albańczycy też czasem potrzebują odpoczynku.
Komentarze
Prześlij komentarz